Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2025

Dystans całkowity:272.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:18:45
Średnia prędkość:14.51 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:90.67 km i 6h 15m
Więcej statystyk

Prawie nad samym Zalewem

Piątek, 7 marca 2025 · Komentarze(0)
Niektóre pomysły kiełkują długo, aż w końcu nadchodzi ten dzień, kiedy nie da się ich dłużej ignorować. Dla mnie takim pomysłem była trasa rowerowa, która od dawna siedziała mi w głowie – prowadząca „gdzieś”, trochę na dziko, trochę poza oczywistymi ścieżkami. I tak, korzystając z pięknej pogody, wyruszyłem z Trzebieży.
Zamiast klasycznego startu od kawki na plaży (niestety zamknięte), skierowałem się na południe, w stronę Małej Trzebieży. Po kilkuset metrach zjechałem w las, bo przecież nie po to planowałem tę trasę, żeby jechać wojewódzką.
Szlak Wokół Zalewu, choć znany i lubiany, ma niestety fragmenty, które turystycznie są… delikatnie mówiąc mało porywające. Zwłaszcza odcinek Trzebież – Nowe Warpno, biegnący nudnym jak flaki z olejem asfaltem. Mapa podpowiadała, że można spróbować inaczej – bliżej brzegu, ciekawiej.
No to pojechałem.
Zaraz po wjechaniu w las nad Zalew, trafiłem na malowniczy mini-klif. Trochę piachu, trochę krzaków, ale zdecydowanie do przejechania. Punkt dla „chaszczy”! Dalej próbowałem trzymać się brzegu – momentami trzeba było się przeciskać między krzewami, czasem prowadzić rower, ale właśnie o to chodziło. Wyszło może niecały kilometr takiego offroadu, ale emocji i widoków było tyle, że kolejny punkt przyznałem „dziczy”.
Zjeżdżając znad brzegu, wróciłem na leśną drogę, potem trochę dojazdu, trochę piasku i... zamknięte posesje. Niestety od Trzebieradza do Popielewa dostęp do wody niemal całkowicie blokują prywatne działki. Szkoda. Trzeba było wrócić na wojewódzką, choć bez entuzjazmu.
Brzózki przywitały mnie „płytowiskiem” – takim z tych co to telepią do bólu. Ale przecież nie można się poddać ciekawości. Nad samym Zalewem: wał przeciwpowodziowy, zakazy i... płyty. Zero widoków. Punkt dla asfaltu, niestety. Dalej do Warnołęki jechałem płyciakiem równoległym do wału, aż w końcu pojawił się asfalt i... Nowe Warpno blisko.
Jednak najciekawszym punktem wyprawy było dla mnie Podgrodzie – cicha, niemal zapomniana osada, w której kiedyś działało Miasteczko Dziecięce. Miejsce, w którym dzieci miały swoje państwo z urzędami, walutą i „pracą”. Dziś zostały tylko ruiny i duchy przeszłości, ale wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach.
Na koniec dotarłem do symbolicznego „końca lądu” – dalej już tylko Zalew i dzika przyroda. Czas wracać – już po asfalcie, już spokojniej. Zmierzch zapadał powoli, a ja czułem przyjemne zmęczenie w nogach i satysfakcję z dobrze spędzonego dnia.




https://youtu.be/Z6ft6J7g2IY

Dziewięć jezior

Sobota, 1 marca 2025 · Komentarze(0)
Pewnej soboty, kiedy pogoda była bardziej kapryśna niż zdecydowana, zachciało mi się trochę pokręcić po okolicy. Ale żeby nie było to tylko takie bezcelowe pedałowanie, zacząłem się zastanawiać: a może by tak nadać tej trasie jakiś motyw przewodni? Odrzuciłem banalne hasła w stylu "w poszukiwaniu wiosny" i postawiłem na coś bardziej... wodnego. A konkretnie — jeziora.
Zacząłem klasycznie — od ronda granicznego Buk/Blankensee, a potem ruszyłem w kierunku Obersee, Grosser Kutzowsee, aż po Locknitz z jego tzw. "tysiącletnim dębem" i 44-hektarowym jeziorem Locknitzer See. Po drodze wyskoczyłem jeszcze do Krugsdorf (sielska wieś z nie do końca historycznym, ale bardzo malowniczym Kiessee), odwiedziłem dwa Koblentzer See – małe i duże, a także szuwarowe Haussee i dzikie, odludne Latzigsee, gdzie dotarcie wymagało nieco determinacji i... przepychania roweru przez piasek.
A gdy już słońce zaczęło malować pola pod Pampow na złoto, przypomniałem sobie — przecież jeszcze Głębokie! To pierwsze, które przejechałem „z rozpędu”. Tak więc bilans? Dziewięć jezior, sporo kilometrów i jeszcze więcej pomysłów na kolejne wycieczki.
To była trasa pełna zakrętów, zaskoczeń i refleksji o tym, że czasem warto po prostu ruszyć przed siebie — nawet jeśli głównym celem jest po prostu... sprawdzić, co jest za horyzontem.




https://youtu.be/_AxPzsesPgg




Stargardzka Kolej Dojazdowa

Sobota, 1 marca 2025 · Komentarze(2)
Tym razem ruszyłem z peronu pierwszego w Szczecinie Głównym, a cel był nietypowy – Stargard i jego zapomniana, choć nie całkiem martwa, wąskotorówka. Pogoda dopisała – 13 stopni, słońce i lekki wiatr – idealne warunki na małe rowerowe szwendanie się.
Po krótkiej podróży dotarłem do Stargardu. Tam, kierując się rowerowym szlakiem, odnalazłem ślady dawnej stacji wąskotorowej – otwartej w 1895 roku, kiedyś tętniącej życiem. Dziś – dzięki pasjonatom z Towarzystwa Stargardzka Kolej Dojazdowa – znów powoli wraca na mapę. W styczniu oczyścili torowisko, a w grudniu zdobyli świadectwo bezpieczeństwa na niemal 3-kilometrowy odcinek do Żarowa. Marzy im się turystyczny ruch drezynowy i muzeum kolejnictwa.
Po trasie czekała mnie jeszcze perełka – imponujący most w Lubowie nad rzeką Iną. 130 lat historii, solidna konstrukcja i plany, by przywrócić mu funkcję nie tylko zabytku, ale i atrakcji.
Potem zrobiło się bardziej terenowo – przez Klępino aż do Małkocina. Trasa dla tych, którzy lubią poczuć klimat urbexu i nie boją się nierówności. Mnie zmęczyło na tyle, że do pałacu w Małkocinie już nie dotarłem. Ale może ktoś z Was był?
W drodze powrotnej odbiłem na Grzędzice – tu asfalt był jak z marzeń, ruch minimalny, a potem już tylko wygodna droga rowerowa aż do Miedwia. Tam, nad jeziorem, zakończyłem wycieczkę – łącznie wyszło 65 km. 





https://youtu.be/Wz5uQE70heQ