Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2025

Dystans całkowity:715.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:48:33
Średnia prędkość:14.73 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:102.14 km i 6h 56m
Więcej statystyk

Mrzeżyno - Pogorzelica - Rewal (ale nie tylko R10)

Piątek, 28 marca 2025 · Komentarze(0)
Wyjątkowo ciepłą wiosnę postanowiłem uczcić w najlepszy znany mi sposób – wskakując na rower i ruszając nad morze. Tym razem trasa była nieco inna niż zwykle: wystartowałem z Trzebiatowa i przez Mrzeżyno, Niechorze, Rewal oraz Trzęsacz dojechałem aż do Kamienia Pomorskiego. Całość z lekkim twistem – trochę klasycznej R10, a trochę wariantów alternatywnych.
Z Trzebiatowa ruszyłem w stronę Mrzeżyna, zahaczając o trasę poprowadzoną starotorzem - niemal idealnie płasko, prosto i z wiatrem w plecy. Bajka. Oczywiście nie obyło się bez drobnych pomyłek kierunkowych, ale to już klasyka. W Mrzeżynie dopisała pogoda i - co rzadkie przed sezonem - otwarta była nawet jakaś gastronomia. Warunki do jazdy? W zasadzie idealne.
Zamiast trzymać się nudnawej, leśnej R10 do Pogorzelicy, spróbowałem jazdy bliżej morza - były i płyty, i bruk, i trochę piasku. Niełatwo, ale za to bardziej malowniczo. Potem, dla odmiany, wróciłem na równy asfalt i z ładnym widokiem na Liwię Łużę dotarłem do Niechorza. Latarnia kusiła, ale czas gonił – pociąg z Kamienia miałem jeden, konkretny, i to z rowerowym miejscem.
W Rewalu i Trzęsaczu sprawdziłem boczne objazdy - ciekawa opcja na sezon, gdy nadmorskie deptaki są zatłoczone. Zatrzymałem się przy kultowej ruinie w Trzęsaczu, minąłem pustawy o tej porze roku Pustkowo i Pobierowo, które - o dziwo - było jednym z bardziej opustoszałych miejsc na trasie. Za to leśna droga do Łukęcina pozwoliła jeszcze trochę przycisnąć.
Ostatnie kilometry, już przy wąskim zapasie czasu, leciałem przez Dziwnówek w kierunku Kamienia. Wiatr, który wcześniej mi pomagał, na szczęście nie postanowił się obrócić przeciwko mnie. Na stację dotarłem kwadrans przed odjazdem. Pełen sukces.
Podsumowując - świetna trasa, idealna na przedsezonowy wypad. Trochę przygody, sporo widoków i test różnych nawierzchni. Jeśli szukacie inspiracji na wiosenny rower, to ten odcinek wybrzeża ma naprawdę sporo do zaoferowania.





https://youtu.be/i68WqMnMw54


Dookoła Wyspy Wolin

Sobota, 22 marca 2025 · Komentarze(0)
Tym razem nie zaczynałem dnia na dobrze znanym peronie dworca Szczecin Główny, lecz na stacji Wolin. Był chłodny, marcowy poranek, słońce dopiero zaczynało nieśmiało wyglądać zza horyzontu, a licznik rowerowy – jeszcze rozgrzany po podróży pociągiem – pokazywał coś zupełnie nierealnego: ponad pięć stopni. Zdecydowanie czułem, że temperatura była bliżej zera.
Plan był prosty: objechać wyspę Wolin, pomijając Świnoujście, za to zaglądając w kilka ciekawych zakątków. Początek nie zachęcał do zwiedzania – zimno, wiatr, poranne pustki. Ale za Wolinem trasa „Wokół Zalewu” oferowała świetne widoki na południową stronę, więc ruszyłem żwawo. Pierwsze podjazdy szybko mnie rozgrzały, a słońce zaczęło delikatnie przygrzewać – wcale nie miałem wrażenia, że to tylko efekt wysiłku.
Zatrzymałem się przy Sułominie, żeby wreszcie zobaczyć Zalew z bliska. Wcześniej zawsze przemykałem tamtędy bez zatrzymania. Tym razem widok był wart tej krótkiej pauzy. A skoro zrobiło się cieplej, skierowałem się w stronę lasów – morze było jeszcze kilkanaście kilometrów dalej, więc pomyślałem, że może gdzieś zboczę z trasy.
Południowa część Wolińskiego Parku Narodowego była prawie bezludna – marcowy poranek i leśne szlaki to przepis na ciszę i samotność. Droga brukowana do Wapnicy, z asfaltowymi pasami, zaprowadziła mnie w dół, przez malowniczą Dolinę Trzciągowską, aż pod Wzgórza Zielonka. Choć wysokości nie były zawrotne, krajobraz robił wrażenie – szczególnie ze względu na bliskość morza.
Z Wapnicy podjechałem jeszcze na chwilę nad Jeziorko Turkusowe. Bez tłumów, bez zamieszania – zaledwie kilka minut spaceru i mogłem podziwiać krajobraz tego dawnego wyrobiska kredy, które dziś skrywa kryptodepresję. Później jeszcze krótka wizyta nad brzegiem Jeziora Wicko Wielkie – mniej znanego, ale niezwykle urokliwego zakątka w Lubinie. Spokojne miejsce, z plażą na uboczu – idealne na chwilę odpoczynku.
Do grodziska w Lubinie nie zajrzałem – zostawiłem to sobie na kolejną wycieczkę. Później minąłem muzeum V3 i wjechałem do Międzyzdrojów od południa. W marcu było tu spokojnie – bez wakacyjnego zgiełku. Ulice jeszcze puste, kilka lokali zaczynało się budzić do życia. Oparłem się pokusie gofra i zamiast leniuchować na promenadzie, ruszyłem dalej, w kierunku Drogi Żubrowej.
Żubry w niedziele odpoczywają, ale teren ich zagrody – 28 ha lasu – robił wrażenie. Tuż za nią czekał najwyższy punkt trasy i potem już tylko zjazd, zabytkowym brukiem, aż do Warnowa. Droga była błotnista, ale po wyjechaniu z parku wjechałem na odnowiony szuter – dużo lepszy niż pamiętałem z poprzednich lat.
W drodze do Wisełki zajrzałem jeszcze nad Jezioro Czajcze. Tam zielony szlak prowadził przez piękne zwężenie półwyspu – nieosiągalne z asfaltu. Choć nie miałem czasu, żeby dokładnie wszystko eksplorować, wiedziałem, że warto tu wrócić.
Wisełka powitała mnie spokojem i ciszą. Miejscowość zdawała się wolna od nadmorskiej patodeweloperki – może dlatego, że do plaży trzeba było kawałek podejść. Kołczewo i okolice przyciągały już pasjonatów golfa, ale mnie bardziej interesował rowerowy asfalt, który pozwolił bez trudu dotrzeć do Międzywodzia.
Jeszcze przed główną częścią Międzywodzia, przy Bistro Rowerek skręciłem w stronę plaży. Bistro Rowerek jeszcze spało, ale wyglądało obiecująco na przyszłość.
Kolejne 12-13 kilometrów trasy okazało się najbardziej męczące – polbrukowy chodnik od Międzywodzia do Unina nadawał się do remontu. Potem asfalt w stronę Wolina pozwolił trochę przyspieszyć, choć krajobrazy zrobiły się monotonne – rolnicza część wyspy nie oferuje tylu widoków co Park Narodowy. W Sierosławiu zjechałem jeszcze na chwilę nad cieśninę Dziwna, by choć przez moment odetchnąć szerokim widokiem na Zatokę Cichą.
Zwieńczeniem całej pętli były piękne widoki z wieży widokowej w Wolinie.
Cała pętla zamknęła się w około 70 kilometrach - pozostało tylko podjechać do Goleniowa na pociąg (w Wolinie bym czekał chyba ze 3h bo trafiłem w komunikacyjną wyrwę, poza szczytem, poza sezonem i w weekend).

















https://youtu.be/8vSLFlgN1DI



Gravel po pierwszym tysiącu kilometrów i pętla do Angermünde

Piątek, 21 marca 2025 · Komentarze(0)
Po ostatniej, nieco wymagającej eskapadzie w poszukiwaniu śladu R20, zapragnąłem czegoś zupełnie innego - gładkiej nawierzchni i oznakowanej trasy, na której można po prostu... jechać. A nic nie sprawdza się lepiej w tym kontekście niż welostrada Odra-Nysa - szczególnie od Gartz w górę. Żeby jednak nie było zbyt nudno, postanowiłem zboczyć lekko z kursu i zrobić małą pętelkę w bok od głównej trasy – z ciekawości, ale też w ramach przygotowań do mojej planowanej wyprawy Szczecin-Berlin-Szczecin.
Pojechałem więc w stronę Stolpe, a po drodze - korzystając z okazji - podsumowałem pierwsze 1000 km na gravelu. Przyznam, że początki były trudne, zwłaszcza jeśli chodzi o geometrię i inną pozycję. Z czasem jednak przyzwyczaiłem się na tyle, że 150 km przestało być barierą. Doceniłem też dolny chwyt - szczególnie pod wiatr - oraz karbonowy widelec, który, mimo braku amortyzatora, dobrze tłumił drobne drgania. Zauważyłem, że całe ciało zaczęło pracować bardziej równomiernie, choć jednocześnie angażowało nowe partie mięśni. Największym zaskoczeniem okazał się jednak napęd - brak najlżejszych przełożeń wymuszał inny styl jazdy niż przy klasycznych trójrzędach.
W Stolpe nie zatrzymałem się na długo - wieżę zostawiłem sobie na inną okazję. Wjechałem więc w malownicze wzgórza Doliny Dolnej Odry, a potem w las, który zaprowadził mnie aż do pól pod Gellmersdorf. Dalej droga była świetna - asfalt, Fahrradstraße i pagórkowaty krajobraz. Dokładnie tego mi ostatnio brakowało.
Za Neukunkendorf krajobraz znowu się zmienił - pojawiły się jeziora, kolejne wzgórza i malownicze pola przeplatane zagajnikami. Sielski klimat towarzyszył mi aż do Angermünde - miasteczka z charakterem i ciekawą historią. Rynek, gotycki kościół św. Marii, stare kamienice i fragmenty murów - wszystko z fajną atmosferą. Odwiedziłem też jezioro Mundesee, które w zasadzie wchodzi w tkankę miejską - można je niemal w całości objechać rowerem.
Z Angermünde wróciłem mniej uczęszczaną trasą przez Dobberzin i Crussow, by zamknąć pętlę w Stolpe. Gdy zorientowałem się, że jest już osiemnasta, podjąłem szybką decyzję o powrocie pociągiem z Gryfina o 20:30. Cała trasa ze Szczecina wyniosła 151 km - ale można ją skrócić startując z Gryfina do około 120 km. To świetna alternatywa dla tych, którzy już znają trasę Godków-Siekierki.
Pod koniec dnia Dolina Odry tonęła w kolorach zachodzącego słońca. A ja, już myślami planując kolejną trasę, zdążyłem jeszcze na pociąg. Jeśli lubicie połączenie dobrych dróg, lekkiego terenu i odrobiny historii - ta pętelka może być dla Was idealna.







https://youtu.be/KX5amhoxZTo



Do Ińska - łatwo. Z powrotem - trudniej.

Sobota, 15 marca 2025 · Komentarze(0)
Wiosna w tym roku ma chyba jakiś wewnętrzny konflikt - nie mogła się zdecydować, czy już wystartować z zielonym szturmem, czy jeszcze trochę postraszyć nas klimatem rodem z horroru. Ale mimo kaprysów pogody, zrobiło się ciepło, więc postanowiłem ruszyć na mały rekonesans. Prognozy pogody jak zwykle bawiły się w wróżenie z fusów - rano miało świecić słońce, a zamiast tego były chmury i świeżo po deszczu. Ale jak to mówią - jak nie wiadomo, co się wydarzy, to może być ciekawie.
Wystartowałem ze stacji Wiewiecko, jakieś 12 km od Ińska. To właśnie ono - Ińsko – było moim głównym celem. Po drodze chciałem też „obadać” tzw. łącznik Trasy Pojezierzy Zachodnich do Stargardu.
Pierwsze kilometry minęły bardzo przyjemnie - piękny, pagórkowaty teren, pola i lasy przeplatające się ze sobą. Prawdziwy wakacyjny klimat. Potem R20 przywitała mnie gładziutką ścieżką rowerową - idealną do delektowania się pojeziernym krajobrazem. Po drodze zahaczyłem o Storkowo, gdzie charakterystyczny, placowy układ wsi prowadził mnie bocznymi drogami, aż w końcu bezproblemowo dotarłem do Ińska.
Zjazd na plażę trochę mi się rozminął z planem - pierwszy przegapiłem, a najbardziej dogodny trafił się dopiero prawie w centrum. Trafiłem nad jezioro w rejonie wieży widokowej, wjeżdżając jednocześnie do Ińskiego Parku Krajobrazowego. Wrażenia? Przepiękne. Jezioro Ińsko to jedno z najczystszych jezior w Polsce - widoczność sięga kilku metrów w głąb, a podwodne łąki i obecność raków tylko to potwierdzają.
Nie mogę nie wspomnieć o lokalnej legendzie :) ponoć kiedyś żył tu ogromny rak, który potrafił ciąć drzewa i kruszyć kamienie. Dopiero sprytny kowal zdołał go uwięzić na dnie jeziora. Legenda idealna dla początkujących nurków, którzy chcą odkrywać jeziorne głębiny z dreszczykiem.
Po krótkim odpoczynku ruszyłem jeszcze na północny wschód - do dawnej stacji wąskotorówki, która kiedyś łączyła Ińsko ze Stargardem. Przez ponad sto lat funkcjonowała tutaj linia Stargardzkiej Kolei Dojazdowej. Dziś planuje się, by na jej miejscu powstał odcinek trasy rowerowej Marianowo-Ińsko. Przetarg ogłoszono jeszcze pod koniec zeszłego roku.
Z ciekawością podążyłem teoretycznym śladem przyszłej trasy. Droga do Linówka prowadziła wzdłuż starego nasypu kolejowego. W samym Linówku znalazłem tylko spróchniałe podkłady kolejowe - ale i tak czuć było klimat dawnych lat. Im dalej w stronę Białej Ińskiej, tym bardziej droga traciła swój urok - dużo pól, spory ruch samochodowy i dość wymagający podjazd przed samą Białą.
Na szczęście Kozy zrekompensowały mi wcześniejsze niedogodności - sporo kolejowych artefaktów, które z pewnością warto by jakoś zabezpieczyć lub wyeksponować przy okazji budowy ddrki. Potem przyszła pora na eksplorację - porzuciłem utarty szlak i podążyłem leśną i polną drogą w stronę Mosiny. 
Dalszy odcinek przez Kępno, Wiechowo i Marianowo był już szybszy - choć czasem droga nie rozpieszczała. Samo Marianowo zaskoczyło mnie swoją historią - to właśnie tu miała mieszkać Sydonia von Borck – szlachcianka, którą oskarżono o czary i skazano na śmierć w 1620 roku. Jej historia, pełna dramatów, procesów i tragicznych zwrotów akcji, do dziś wzbudza emocje.
Z Marianowa ruszyłem dalej przez Czarnkowo i Pęzino. Choć ruch był mały, nawierzchnia bywała różna. Łącznik do Trasy Pojezierzy Zachodnich nadal pozostaje raczej koncepcją na papierze - brak oznaczeń, brak infrastruktury, sporo odcinków terenowych, piachy i bruk tuż przed Stargardem.
Podsumowując - wyprawa pełna była kontrastów. Piękne jeziora, ciekawe legendy, malownicze odcinki, ale też realne trudności w postaci braku spójnej infrastruktury rowerowej. Trzymam kciuki, by planowana ddrka Marianowo-Mosina powstała jak najszybciej - wtedy ta trasa będzie naprawdę warta polecenia każdemu rowerzyście.



https://youtu.be/mAMG0Yd_DZw


Prawie nad samym Zalewem

Piątek, 7 marca 2025 · Komentarze(0)
Niektóre pomysły kiełkują długo, aż w końcu nadchodzi ten dzień, kiedy nie da się ich dłużej ignorować. Dla mnie takim pomysłem była trasa rowerowa, która od dawna siedziała mi w głowie – prowadząca „gdzieś”, trochę na dziko, trochę poza oczywistymi ścieżkami. I tak, korzystając z pięknej pogody, wyruszyłem z Trzebieży.
Zamiast klasycznego startu od kawki na plaży (niestety zamknięte), skierowałem się na południe, w stronę Małej Trzebieży. Po kilkuset metrach zjechałem w las, bo przecież nie po to planowałem tę trasę, żeby jechać wojewódzką.
Szlak Wokół Zalewu, choć znany i lubiany, ma niestety fragmenty, które turystycznie są… delikatnie mówiąc mało porywające. Zwłaszcza odcinek Trzebież – Nowe Warpno, biegnący nudnym jak flaki z olejem asfaltem. Mapa podpowiadała, że można spróbować inaczej – bliżej brzegu, ciekawiej.
No to pojechałem.
Zaraz po wjechaniu w las nad Zalew, trafiłem na malowniczy mini-klif. Trochę piachu, trochę krzaków, ale zdecydowanie do przejechania. Punkt dla „chaszczy”! Dalej próbowałem trzymać się brzegu – momentami trzeba było się przeciskać między krzewami, czasem prowadzić rower, ale właśnie o to chodziło. Wyszło może niecały kilometr takiego offroadu, ale emocji i widoków było tyle, że kolejny punkt przyznałem „dziczy”.
Zjeżdżając znad brzegu, wróciłem na leśną drogę, potem trochę dojazdu, trochę piasku i... zamknięte posesje. Niestety od Trzebieradza do Popielewa dostęp do wody niemal całkowicie blokują prywatne działki. Szkoda. Trzeba było wrócić na wojewódzką, choć bez entuzjazmu.
Brzózki przywitały mnie „płytowiskiem” – takim z tych co to telepią do bólu. Ale przecież nie można się poddać ciekawości. Nad samym Zalewem: wał przeciwpowodziowy, zakazy i... płyty. Zero widoków. Punkt dla asfaltu, niestety. Dalej do Warnołęki jechałem płyciakiem równoległym do wału, aż w końcu pojawił się asfalt i... Nowe Warpno blisko.
Jednak najciekawszym punktem wyprawy było dla mnie Podgrodzie – cicha, niemal zapomniana osada, w której kiedyś działało Miasteczko Dziecięce. Miejsce, w którym dzieci miały swoje państwo z urzędami, walutą i „pracą”. Dziś zostały tylko ruiny i duchy przeszłości, ale wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach.
Na koniec dotarłem do symbolicznego „końca lądu” – dalej już tylko Zalew i dzika przyroda. Czas wracać – już po asfalcie, już spokojniej. Zmierzch zapadał powoli, a ja czułem przyjemne zmęczenie w nogach i satysfakcję z dobrze spędzonego dnia.




https://youtu.be/Z6ft6J7g2IY

Dziewięć jezior

Sobota, 1 marca 2025 · Komentarze(0)
Pewnej soboty, kiedy pogoda była bardziej kapryśna niż zdecydowana, zachciało mi się trochę pokręcić po okolicy. Ale żeby nie było to tylko takie bezcelowe pedałowanie, zacząłem się zastanawiać: a może by tak nadać tej trasie jakiś motyw przewodni? Odrzuciłem banalne hasła w stylu "w poszukiwaniu wiosny" i postawiłem na coś bardziej... wodnego. A konkretnie — jeziora.
Zacząłem klasycznie — od ronda granicznego Buk/Blankensee, a potem ruszyłem w kierunku Obersee, Grosser Kutzowsee, aż po Locknitz z jego tzw. "tysiącletnim dębem" i 44-hektarowym jeziorem Locknitzer See. Po drodze wyskoczyłem jeszcze do Krugsdorf (sielska wieś z nie do końca historycznym, ale bardzo malowniczym Kiessee), odwiedziłem dwa Koblentzer See – małe i duże, a także szuwarowe Haussee i dzikie, odludne Latzigsee, gdzie dotarcie wymagało nieco determinacji i... przepychania roweru przez piasek.
A gdy już słońce zaczęło malować pola pod Pampow na złoto, przypomniałem sobie — przecież jeszcze Głębokie! To pierwsze, które przejechałem „z rozpędu”. Tak więc bilans? Dziewięć jezior, sporo kilometrów i jeszcze więcej pomysłów na kolejne wycieczki.
To była trasa pełna zakrętów, zaskoczeń i refleksji o tym, że czasem warto po prostu ruszyć przed siebie — nawet jeśli głównym celem jest po prostu... sprawdzić, co jest za horyzontem.




https://youtu.be/_AxPzsesPgg




Stargardzka Kolej Dojazdowa

Sobota, 1 marca 2025 · Komentarze(2)
Tym razem ruszyłem z peronu pierwszego w Szczecinie Głównym, a cel był nietypowy – Stargard i jego zapomniana, choć nie całkiem martwa, wąskotorówka. Pogoda dopisała – 13 stopni, słońce i lekki wiatr – idealne warunki na małe rowerowe szwendanie się.
Po krótkiej podróży dotarłem do Stargardu. Tam, kierując się rowerowym szlakiem, odnalazłem ślady dawnej stacji wąskotorowej – otwartej w 1895 roku, kiedyś tętniącej życiem. Dziś – dzięki pasjonatom z Towarzystwa Stargardzka Kolej Dojazdowa – znów powoli wraca na mapę. W styczniu oczyścili torowisko, a w grudniu zdobyli świadectwo bezpieczeństwa na niemal 3-kilometrowy odcinek do Żarowa. Marzy im się turystyczny ruch drezynowy i muzeum kolejnictwa.
Po trasie czekała mnie jeszcze perełka – imponujący most w Lubowie nad rzeką Iną. 130 lat historii, solidna konstrukcja i plany, by przywrócić mu funkcję nie tylko zabytku, ale i atrakcji.
Potem zrobiło się bardziej terenowo – przez Klępino aż do Małkocina. Trasa dla tych, którzy lubią poczuć klimat urbexu i nie boją się nierówności. Mnie zmęczyło na tyle, że do pałacu w Małkocinie już nie dotarłem. Ale może ktoś z Was był?
W drodze powrotnej odbiłem na Grzędzice – tu asfalt był jak z marzeń, ruch minimalny, a potem już tylko wygodna droga rowerowa aż do Miedwia. Tam, nad jeziorem, zakończyłem wycieczkę – łącznie wyszło 65 km. 





https://youtu.be/Wz5uQE70heQ