Dookoła Wyspy Wolin
Sobota, 22 marca 2025
· Komentarze(0)
Tym razem nie zaczynałem dnia na dobrze znanym peronie dworca Szczecin Główny, lecz na stacji Wolin. Był chłodny, marcowy poranek, słońce dopiero zaczynało nieśmiało wyglądać zza horyzontu, a licznik rowerowy – jeszcze rozgrzany po podróży pociągiem – pokazywał coś zupełnie nierealnego: ponad pięć stopni. Zdecydowanie czułem, że temperatura była bliżej zera.
Plan był prosty: objechać wyspę Wolin, pomijając Świnoujście, za to zaglądając w kilka ciekawych zakątków. Początek nie zachęcał do zwiedzania – zimno, wiatr, poranne pustki. Ale za Wolinem trasa „Wokół Zalewu” oferowała świetne widoki na południową stronę, więc ruszyłem żwawo. Pierwsze podjazdy szybko mnie rozgrzały, a słońce zaczęło delikatnie przygrzewać – wcale nie miałem wrażenia, że to tylko efekt wysiłku.
Zatrzymałem się przy Sułominie, żeby wreszcie zobaczyć Zalew z bliska. Wcześniej zawsze przemykałem tamtędy bez zatrzymania. Tym razem widok był wart tej krótkiej pauzy. A skoro zrobiło się cieplej, skierowałem się w stronę lasów – morze było jeszcze kilkanaście kilometrów dalej, więc pomyślałem, że może gdzieś zboczę z trasy.
Południowa część Wolińskiego Parku Narodowego była prawie bezludna – marcowy poranek i leśne szlaki to przepis na ciszę i samotność. Droga brukowana do Wapnicy, z asfaltowymi pasami, zaprowadziła mnie w dół, przez malowniczą Dolinę Trzciągowską, aż pod Wzgórza Zielonka. Choć wysokości nie były zawrotne, krajobraz robił wrażenie – szczególnie ze względu na bliskość morza.
Z Wapnicy podjechałem jeszcze na chwilę nad Jeziorko Turkusowe. Bez tłumów, bez zamieszania – zaledwie kilka minut spaceru i mogłem podziwiać krajobraz tego dawnego wyrobiska kredy, które dziś skrywa kryptodepresję. Później jeszcze krótka wizyta nad brzegiem Jeziora Wicko Wielkie – mniej znanego, ale niezwykle urokliwego zakątka w Lubinie. Spokojne miejsce, z plażą na uboczu – idealne na chwilę odpoczynku.
Do grodziska w Lubinie nie zajrzałem – zostawiłem to sobie na kolejną wycieczkę. Później minąłem muzeum V3 i wjechałem do Międzyzdrojów od południa. W marcu było tu spokojnie – bez wakacyjnego zgiełku. Ulice jeszcze puste, kilka lokali zaczynało się budzić do życia. Oparłem się pokusie gofra i zamiast leniuchować na promenadzie, ruszyłem dalej, w kierunku Drogi Żubrowej.
Żubry w niedziele odpoczywają, ale teren ich zagrody – 28 ha lasu – robił wrażenie. Tuż za nią czekał najwyższy punkt trasy i potem już tylko zjazd, zabytkowym brukiem, aż do Warnowa. Droga była błotnista, ale po wyjechaniu z parku wjechałem na odnowiony szuter – dużo lepszy niż pamiętałem z poprzednich lat.
W drodze do Wisełki zajrzałem jeszcze nad Jezioro Czajcze. Tam zielony szlak prowadził przez piękne zwężenie półwyspu – nieosiągalne z asfaltu. Choć nie miałem czasu, żeby dokładnie wszystko eksplorować, wiedziałem, że warto tu wrócić.
Wisełka powitała mnie spokojem i ciszą. Miejscowość zdawała się wolna od nadmorskiej patodeweloperki – może dlatego, że do plaży trzeba było kawałek podejść. Kołczewo i okolice przyciągały już pasjonatów golfa, ale mnie bardziej interesował rowerowy asfalt, który pozwolił bez trudu dotrzeć do Międzywodzia.
Jeszcze przed główną częścią Międzywodzia, przy Bistro Rowerek skręciłem w stronę plaży. Bistro Rowerek jeszcze spało, ale wyglądało obiecująco na przyszłość.
Kolejne 12-13 kilometrów trasy okazało się najbardziej męczące – polbrukowy chodnik od Międzywodzia do Unina nadawał się do remontu. Potem asfalt w stronę Wolina pozwolił trochę przyspieszyć, choć krajobrazy zrobiły się monotonne – rolnicza część wyspy nie oferuje tylu widoków co Park Narodowy. W Sierosławiu zjechałem jeszcze na chwilę nad cieśninę Dziwna, by choć przez moment odetchnąć szerokim widokiem na Zatokę Cichą.
Zwieńczeniem całej pętli były piękne widoki z wieży widokowej w Wolinie.
Cała pętla zamknęła się w około 70 kilometrach - pozostało tylko podjechać do Goleniowa na pociąg (w Wolinie bym czekał chyba ze 3h bo trafiłem w komunikacyjną wyrwę, poza szczytem, poza sezonem i w weekend).








https://youtu.be/8vSLFlgN1DI
Plan był prosty: objechać wyspę Wolin, pomijając Świnoujście, za to zaglądając w kilka ciekawych zakątków. Początek nie zachęcał do zwiedzania – zimno, wiatr, poranne pustki. Ale za Wolinem trasa „Wokół Zalewu” oferowała świetne widoki na południową stronę, więc ruszyłem żwawo. Pierwsze podjazdy szybko mnie rozgrzały, a słońce zaczęło delikatnie przygrzewać – wcale nie miałem wrażenia, że to tylko efekt wysiłku.
Zatrzymałem się przy Sułominie, żeby wreszcie zobaczyć Zalew z bliska. Wcześniej zawsze przemykałem tamtędy bez zatrzymania. Tym razem widok był wart tej krótkiej pauzy. A skoro zrobiło się cieplej, skierowałem się w stronę lasów – morze było jeszcze kilkanaście kilometrów dalej, więc pomyślałem, że może gdzieś zboczę z trasy.
Południowa część Wolińskiego Parku Narodowego była prawie bezludna – marcowy poranek i leśne szlaki to przepis na ciszę i samotność. Droga brukowana do Wapnicy, z asfaltowymi pasami, zaprowadziła mnie w dół, przez malowniczą Dolinę Trzciągowską, aż pod Wzgórza Zielonka. Choć wysokości nie były zawrotne, krajobraz robił wrażenie – szczególnie ze względu na bliskość morza.
Z Wapnicy podjechałem jeszcze na chwilę nad Jeziorko Turkusowe. Bez tłumów, bez zamieszania – zaledwie kilka minut spaceru i mogłem podziwiać krajobraz tego dawnego wyrobiska kredy, które dziś skrywa kryptodepresję. Później jeszcze krótka wizyta nad brzegiem Jeziora Wicko Wielkie – mniej znanego, ale niezwykle urokliwego zakątka w Lubinie. Spokojne miejsce, z plażą na uboczu – idealne na chwilę odpoczynku.
Do grodziska w Lubinie nie zajrzałem – zostawiłem to sobie na kolejną wycieczkę. Później minąłem muzeum V3 i wjechałem do Międzyzdrojów od południa. W marcu było tu spokojnie – bez wakacyjnego zgiełku. Ulice jeszcze puste, kilka lokali zaczynało się budzić do życia. Oparłem się pokusie gofra i zamiast leniuchować na promenadzie, ruszyłem dalej, w kierunku Drogi Żubrowej.
Żubry w niedziele odpoczywają, ale teren ich zagrody – 28 ha lasu – robił wrażenie. Tuż za nią czekał najwyższy punkt trasy i potem już tylko zjazd, zabytkowym brukiem, aż do Warnowa. Droga była błotnista, ale po wyjechaniu z parku wjechałem na odnowiony szuter – dużo lepszy niż pamiętałem z poprzednich lat.
W drodze do Wisełki zajrzałem jeszcze nad Jezioro Czajcze. Tam zielony szlak prowadził przez piękne zwężenie półwyspu – nieosiągalne z asfaltu. Choć nie miałem czasu, żeby dokładnie wszystko eksplorować, wiedziałem, że warto tu wrócić.
Wisełka powitała mnie spokojem i ciszą. Miejscowość zdawała się wolna od nadmorskiej patodeweloperki – może dlatego, że do plaży trzeba było kawałek podejść. Kołczewo i okolice przyciągały już pasjonatów golfa, ale mnie bardziej interesował rowerowy asfalt, który pozwolił bez trudu dotrzeć do Międzywodzia.
Jeszcze przed główną częścią Międzywodzia, przy Bistro Rowerek skręciłem w stronę plaży. Bistro Rowerek jeszcze spało, ale wyglądało obiecująco na przyszłość.
Kolejne 12-13 kilometrów trasy okazało się najbardziej męczące – polbrukowy chodnik od Międzywodzia do Unina nadawał się do remontu. Potem asfalt w stronę Wolina pozwolił trochę przyspieszyć, choć krajobrazy zrobiły się monotonne – rolnicza część wyspy nie oferuje tylu widoków co Park Narodowy. W Sierosławiu zjechałem jeszcze na chwilę nad cieśninę Dziwna, by choć przez moment odetchnąć szerokim widokiem na Zatokę Cichą.
Zwieńczeniem całej pętli były piękne widoki z wieży widokowej w Wolinie.
Cała pętla zamknęła się w około 70 kilometrach - pozostało tylko podjechać do Goleniowa na pociąg (w Wolinie bym czekał chyba ze 3h bo trafiłem w komunikacyjną wyrwę, poza szczytem, poza sezonem i w weekend).








https://youtu.be/8vSLFlgN1DI

