Najbardziej leniwa wycieczka kiedykolwiek :)

Piątek, 13 czerwca 2025 · Komentarze(0)
Po setkach przejechanych kilometrów na Odrze-Nysie, nadszedł w końcu ten moment :) czas na prawdziwy rowerowy chillout. Postanowiłem zwolnić, odetchnąć i pozwolić sobie na trochę, no może nie takie trochę lenistwa. A idealnym miejscem idealnym na takie leniuchowanie jest oczywiście Uznam.
Dzień zacząłem bardzo wcześnie - chciałem złapać spokojne kadry na falochronie przy stawie Młyny, zanim pojawią się tam tłumy. Udało się, ale oznaczało to pobudkę o nieludzkiej godzinie. Nagradzając się za wysiłek wstawania, postanowiłem wzmocnić swoje siły kapucziną w kawiarni „Czuć miętą” przy promenadzie.
Z nową energią ruszyłem promenadą w stronę granicy. Niemiecka strona powitała mnie jak zawsze automatem do opłaty klimatycznej - 3,30 euro w czerwcu 2025. Ale nie przeszkodziło mi to w delektowaniu się pustym jeszcze deptakiem i brakiem tłumów.
Postanowiłem też odwiedzić uznamską ścieżkę w koronach drzew w Heringsdorfie. To miejsce naprawdę robi wrażenie – zarówno sama trasa, jak i wieża widokowa, z której roztacza się niesamowity widok na całą okolicę.
Po zejściu z wieży i krótkim spacerze przez Heringsdorf, zafundowałem sobie klasyczną bułkę ze śledziem w barze plażowym Alex. Bułeczka pyszna, śledź i dodatki wręcz wyborne. Do tego radler 0% i można było ruszać dalej.
Zerknąłem jeszcze na molo w Bansin - najkrótsze, najprostsze i przez wielu uznawane za najbardziej kameralne. Z każdą minutą robiło się jednak coraz bardziej tłoczno. Udało mi się zbiec z tej części wyspy, kierując się na mniej turystyczne rejony - w stronę Uckeritz.
Tam czekały na mnie zupełnie inne klimaty - szutrowe drogi, leśne ścieżki, strome podjazdy i zjazdy niczym z rowerowego parku rozrywki. Przejechałem przez pięciokilometrowy pas kempingowy przy plaży i zatrzymałem się na jednej z tych bardziej dzikich plaż - niesamowity klimat, dużo przestrzeni i spokój.
Po drugiej stronie Uckeritz, nad samą Pianą - a właściwie nad Achterwasser - znalazłem wymarzoną przystań w osadzie Stagniess. Zjadłem tam porządnego currywursta z frytkami i popiłem dużym bezalkoholowym radlerem. Cena - całkiem rozsądna jak na tę jakość i okoliczności.
Droga powrotna musiała być już trochę bardziej konkretna - czas gonił, a prom i pociąg nie będą czekać. Zamiast wracać przez nadmorskie górki i tłoczne uzdrowiska, wybrałem szybszą trasę - ddr-ka wzdłuż Bundesstrasse 111 prowadziła mnie sprawnie w stronę Świnoujścia.
W sumie, przez całą tę rowerową eskapadę przejechałem nieco ponad 40 km - niby niewiele, ale to nie była wycieczka na kilometry, tylko na wrażenia. I tych nie brakowało ani przez chwilę.





https://youtu.be/S-EpBq941Hs


Ze Szklarskiej Poręby do Odra-Nysa

Piątek, 23 maja 2025 · Komentarze(0)
Który tu kraj wybrać w ustawieniach posta - skoro były trzy tego dnia...
No ale to nie jest / nie był największy problem tego jednego z najdłuższych rowerowo dni jakie przeżyłem do tej pory.

Kiedy ruszałem z Legnicy w stronę Szklarskiej Poręby, nie spodziewałem się, że ten wyjazd tak bardzo wymknie się schematom. W teorii: rower, trasa, trochę gór, kilka granic. W praktyce - kalejdoskop krajobrazów, historia wpleciona w każdy kilometr i wydawało by się, niekończące się wyzwania. Ale właśnie to dało mi największą satysfakcję - nie „gładka” jazda, a walka z niespodziankami i ten moment, gdy człowiek przejeżdża nie tylko kolejną górkę ale też odkrywa co jest za zakrętem - a za zakrętem nie jest po jego myśli - ale i ten "zakręt" objeżdża...

Drugi dzień wyprawy miał być trudny. Był bardzo trudny. Ale też niesamowicie intensywny. Góry Izerskie przywitały mnie łagodnym porankiem - a regeneracja zadziałała jak trzeba. Śniadanie, widok na szczyty i już byłem gotowy na 1330 metrów podjazdów. A potem było wszystko: łagodny asfalt, szutry, wypychy z rowerem, historie kolejowe, przemykające przez granicę ścieżki i niepewność, czy właśnie skręcam dobrze, czy zaraz wyląduję na czeskim zapleczu robót drogowych.

Kolej Izerska, Orle, Jizerka, roboty drogowe, źródło Nysy, problemy z początkiem czeskiej "dwudziestki", przebijanie się przez Liberec, uciekający czas, trójstyk granic...
Kiedyś bym pomyślał, że to zbyt wiele jak na jeden dzień na rowerze - a dzisiaj :) ...
... a dzisiaj po prostu podziliłem to na dwa filmy:
część górską, od Szklarskiej Poręby przez Góry Izerskie, granicę polsko-czeską, do źródła Nysy: https://youtu.be/RnUjSJ9WmVI
część biegnącą szlakiem Odra-Nysa z walką z czasem i przebijaniem się przez Liberec i nie tylko: https://youtu.be/c-VeuawuZSY















Z Legnicy do Szklarskiej czyli początek czegoś większego

Czwartek, 22 maja 2025 · Komentarze(0)
Po krótkiej przerwie w podróżach, wróciłem na trasę - i to z przytupem. Tym razem postanowiłem ruszyć w kierunku, który od dłuższego czasu chodził mi po głowie - ku źródłom Nysy Łużyckiej i początkowi słynnego szlaku Odra-Nysa. Ale żeby nie było zbyt łatwo ;) zacząłem nie od trójstyku granic, tylko od górskiego prologu - przez Szklarską Porębę i Góry Izerskie. A pierwszym przystankiem na tej trasie była Legnica.
Dlaczego akurat tam? Po analizie połączeń wyszło, że najbardziej roweroprzyjazną opcją był pociąg Regio z przesiadką na KD w Zielonej Górze. Bez wieszaków, bez tłoku, z niezłym rozkładem. Z Legnicy do Szklarskiej Poręby miałem do pokonania tylko (albo aż) 90 km - co dawało przestrzeń na ciekawą eksplorację.
Wyjazd z samej Legnicy nie należał do najprzyjemniejszych - poza starówką miasto nie rozpieszcza rowerzystów. Udało mi się jednak wydostać możliwie mało ruchliwą drogą. Chmury od początku nie dawały mi spokoju, a radar na Zoom Earth podpowiadał, że będzie padać. I faktycznie - zaczęło mżyć gdzieś za okolicami Złotoryi.
Na szczęście płaska droga przez Nizinę Śląską pozwoliła mi nabijać kilometry w całkiem niezłym tempie. Po 20 km byłem już dobrze rozpędzony, ale wiedziałem, że prawdziwe podjazdy dopiero przede mną. I rzeczywiście - za Ostrzycą zaczęły się schody (czy raczej: serpentyny). Po pierwszym solidnym zjeździe do Wlenia zrobiłem sobie krótką przerwę – schronienie w autobusowej wiatce przyszło jak znalazł, bo mżawka zamieniła się w regularny deszcz.
Dalej były Pilchowice i słynna zapora – monumentalna, kamienna konstrukcja z początku XX wieku, która mimo szarej pogody zrobiła ogromne wrażenie. Chwilę odpocząłem, ale wiedziałem, że największe wyzwania dopiero nadchodzą. Przede mną był jeszcze m.in. kilkukilometrowy podjazd na Zimną Przełęcz.
Początkowo planowałem odbić z przełęczy na Bobrowe Skały i zejść serpentynami do Górzyńca. Jednak wciąż padający deszcz i niepewność co do jakości dróg zmusiły mnie do zmiany planów - postanowiłem zjechać asfaltem do Piechowic i zrobić objazd. I choć kusząco wyglądały możliwości podjazdu ostatniego odcinka pociągiem, to jednak - jak to często u mnie bywa - wygrała ciekawość. Chciałem sprawdzić „co jest za zakrętem” :D
Za zakrętem były jeszcze kolejne metry przewyższenia - i w końcu wypych przez leśny odcinek szlaku rowerowego. To był zdecydowanie fragment, który bardziej pasowałby rowerowi górskiemu (najlepiej elektrycznemu), a nie gravelowi z sakwami.
Do Szklarskiej Poręby Górnej nie udało mi się dotrzeć na planowaną godzinę 19:30 - o 19:50 byłem dopiero w Szklarskiej Dolnej, a do hotelu dotarłem tuż przed 21:00. Na szczęście pizzeria Habanero (chyba jako ostatnia) była otwarta do 23:00, więc zjadłem zasłużoną kolację, udało się jeszcze zrobić zakupy i... zacząłem się zastanawiać, jak przetrwam kolejny dzień - z planowanymi 135 kilometrami przez Góry Izerskie...


https://youtu.be/jMYxJAvKS6U

Asfaltami premium do klasztoru Chorin

Niedziela, 11 maja 2025 · Komentarze(0)
Ostatnio wybrałem się na nieco dłuższą rowerową wyprawę - taką prawdziwą, całodzienną, z przygodą i odpoczynkiem w jednym. Po serii lokalnych przejażdżek po Puszczy Bukowej i ogrodzie dendrologicznym w Glinnej, poczułem potrzebę zmiany klimatu. Postanowiłem więc odbić bardziej na południowy zachód - w stronę Chorin.
Plan był prosty: ominąć klasyczną trasę via Odra-Nysa i zamiast tego wybrać mniej oczywisty wariant, który pozwoliłby nie tylko przetestować nowe drogi, ale też uniknąć nudy jeżdżenia w tę i z powrotem tą samą trasą. Wyruszyłem wcześnie rano, choć - nie ukrywam - nie aż tak wcześnie, jak planowałem. 
Początek trasy prowadził przez Rosówek, a potem przez Neu Rosow i Rosow do Tantow. Już od granicy jechało się niemal idealnie - puste, gładkie asfaltowe drogi pozwalały rozwinąć skrzydła. 
Okolice Welse i Jamikow to dla mnie nowość — właśnie ten rejon chciałem lepiej poznać, planując ewentualną trasę Szczecin–Berlin–Szczecin. Sprawdzałem, które drogi są spokojniejsze, które bardziej uciążliwe. I tak przez Pinnow - miejsce z ciekawą historią militarną - dotarłem do Angermünde. 75 kilometrów za mną, a była dopiero dziesiąta rano.
Z Angermünde do Chorin prowadzą co najmniej trzy sensowne warianty. Postawiłem na wariant przez Schmargendorf i dalej przez Klein Ziethen, chcąc uniknąć bardziej uczęszczanej drogi L200. Niestety, sielanka skończyła się za Schmargendorf - najpierw płyty, potem bruk, a w końcu musiałem przeciskać się przez pole. 
Do samego Chorin dojechałem jednak L200 - uczęszczaną, ale stosunkowo bezpieczną.
Wreszcie, po 92 kilometrach jazdy, dotarłem do celu. Opactwo cystersów w Chorin - miejsce o niezwykle bogatej historii. Budowane od XIII wieku, zniszczone podczas wojny trzydziestoletniej i odrestaurowane w XIX wieku przez Karla Friedricha Schinkla. Obecnie znane nie tylko z gotyckiej architektury, ale też z festiwalu muzyki klasycznej „Choriner Musiksommer”, gdzie grywa między innymi Filharmonia Szczecińska.
Po zwiedzaniu nadszedł czas na odpoczynek - w zaciszu klasztornym zjadłem coś ciepłego, popijajać lokalnym piwem. Ceny? Jak na turystyczne miejsce - bardzo przystępne. 
Powrót był już bardziej „techniczny” - trasa do Odry przez Brodowin i dalej do szlaku Odra-Nysa, którym wzdłuż granicy jechałem aż do Mescherin. Ostatnie kilometry do centrum Szczecina - to już dobrze znana końcówka. Całość zamknęła się w okolicach 190 kilometrów.
Podsumowując: był to jeden z tych dni, kiedy wszystko się zgadza - pogoda, trasa, klimat. Chorin zdecydowanie warto odwiedzić, a przy okazji można przetestować sporo alternatywnych wariantów tras rowerowych w Brandenburgii.



https://youtu.be/2wKog88F8D8


Ogród Dendrologiczny w Glinnej

Sobota, 26 kwietnia 2025 · Komentarze(3)
Po kilku bardziej rozbieganych weekendach - trochę nad morzem, trochę nad Wartą - poczułem, że najwyższy czas na coś spokojniejszego. Chciałem złapać chwilę oddechu, nacieszyć się lokalnymi krajobrazami i po prostu - niespiesznie pokręcić się po okolicy.
Dla miejscowych trasa może wydawać się wręcz codzienna, ale jeżeli ktoś odwiedza Szczecin lub planuje wyprawę wokół Zalewu Szczecińskiego czy nad Bałtyk - taka dodatkowa wycieczka może być świetnym uzupełnieniem. 
Z Osiedla Bukowego skierowałem się ulicą Chłopską przez Klęskowo, a potem już na południe w stronę Puszczy Bukowej. Początek to łagodny podjazd, który z czasem robił się coraz bardziej stromy, Droga Górska, z szutrową nawierzchnią, okazała się najlepszym wariantem dla gravela. Jeśli ktoś preferuje bardziej terenowe przejazdy, to w opisie filmu na YT umieściłem playlistę z kilkoma takimi wariantami. Ja jednak trzymałem się szutru.
Najbardziej wymagający fragment był na dole - na szczęście to tylko około dwa kilometry od estakady autostrady. Potem utrzymywałem się mniej więcej na wysokości 130 m n.p.m., jadąc grzbietem z lekkimi podjazdami i zjazdami - dość przyjemnie, bez ekstremalnych różnic wzniesień.
Jednym z głównych punktów wycieczki był Ogród Dendrologiczny w Glinnej. To miejsce z naprawdę ciekawą historią - pierwsze szkółki drzew powstały tu już w 1823 roku, a wiele z obecnych pomnikowych okazów pochodzi z czasów niemieckiego nadleśniczego Carla Ludwiga Gené. Dziś na sześciu hektarach rośnie tu ponad 800 gatunków drzew i krzewów - zarówno rodzimych, jak i egzotycznych. Sekwoje, jodły kalifornijskie, klony japońskie - robią wrażenie. Do tego specyficzny mikroklimat - zaciszny, wilgotny i sprzyjający roślinom nieprzystosowanym do surowszego klimatu centralnej Polski.
Po zwiedzaniu ogrodu miałem trzy opcje powrotu. Najnudniejszą - powrót tą samą drogą - odrzuciłem od razu. Druga, przez wojewódzką 120-tkę, również nie zachęcała. Wybrałem więc opcję trzecią - niepewną, prowadzącą przez las według mapy, gdzie „powinna być droga”. 
Zielony szlak odbijał na wschód od ogrodu, w stronę Dobropola Gryfińskiego. Mimo miejscami zarośniętej ścieżki, jechało się zaskakująco dobrze. Po kilku kilometrach dotarłem do poprzecznej drogi w dolinie Dobropolskiego Potoku. Tam najpierw trafiłem na gruntówkę, potem bruk, a następnie drogę gospodarczą, która po około kilometrze doprowadziła mnie już na asfalt w Dobropolu.
Stamtąd szybko wyjechałem na 120-tkę - tuż pod Starym Czarnowem, zaledwie 400 metrów od zabudowań. To obecnie chyba najrozsądniejsza droga pozwalająca uniknąć dużego ruchu samochodowego. W centrum miejscowości wskoczyłem na dobrze przygotowaną drogę rowerową prowadzącą aż do Szczecina Śmierdnicy.
Warto wspomnieć, że trwają obecnie prace projektowe nad nowym, 9-kilometrowym odcinkiem ddr-ki, który połączy Stare Czarnowo z Glinną, Kartnem i Żelisławcem. Inwestycja ma już zagwarantowane finansowanie z UE, a budowa zaplanowana jest na lata 2025–2027.
Zanim jednak wróciłem do miasta, zrobiłem jeszcze mały objazd przez Kołbacz. W tej wsi znajduje się jedno z ciekawszych zabytków Pomorza Zachodniego - Opactwo Cystersów. Historia sięga tu 1173 roku, a obiekt - mimo wielu zniszczeń, przeróbek i zaniedbań - do dziś zachwyca architekturą. Szczególnie cieszy fakt, że w XXI wieku ruszyły intensywne prace restauratorskie.
Końcowy odcinek prowadził mnie przez Śmierdnicę i dalej w stronę dużych osiedli prawobrzeża. Cała pętelka - licząc od okolic Słonecznego - zamknęła się w około 38-40 kilometrach. Startując z centrum Szczecina trzeba zrobić 62 km. Nie była to może wielka eskapada, ale krajobrazowo i krajoznawczo - zdecydowanie satysfakcjonująca.







https://youtu.be/9riaqrVRfTg


Park Narodowy "Ujście Warty"

Niedziela, 13 kwietnia 2025 · Komentarze(0)
Po serii bardziej lokalnych wycieczek zapragnąłem zmiany. To jeszcze nie Berlin ani żadna ekstremalnie długa trasa, ale tym razem postanowiłem odwiedzić miejsce w którym nigdy wcześniej nie byłem.
Wyruszyłem pociągiem ze Szczecina Głównego do Kostrzyna, by stamtąd rowerem ruszyć na wschód. Moim celem - a może raczej punktem orientacyjnym - był Szlak Warty, prowadzący przez Park Narodowy Ujście Warty. To miejsce wyjątkowe pod względem przyrodniczym - obszar o znaczeniu europejskim, z ponad 270 gatunkami ptaków, z czego ok. 170 regularnie tu gniazduje. Spotkać można m.in. żurawie, derkacze, bataliony czy błotniaki stawowe.
Z Kostrzyna wyjechałem ulicą Wyszyńskiego. Ruch spokojny, więc jazda była przyjemna. Pierwszy konkretny punkt na trasie - stacja pomp Warniki z 1911 roku - to obiekt hydrotechniczny będący częścią systemu odwadniania Polderu Północnego. Kiedyś intensyfikacja rolnictwa, dziś działania wspierające środowisko i wodno-błotne siedliska.
Za Warnikami rozpoczął się właściwy odcinek szlaku - najpierw żwirowy, przez pastwiska, a potem bardziej „parkowy”, teren prowadzący w głąb parku narodowego. Na początku droga była komfortowa i szybka, ale z czasem - jak to bywa w takich miejscach - zrobiło się nieco bardziej dziko i piaskowo. Mimo to widoki wynagradzały wszystko - szeroka zieleń, rozlewiska, ptaki. Prawdziwa oaza ciszy.
Po około 11 km i godzinie jazdy dotarłem do punktu odpoczynkowego przy Niwce. Tam zacząłem się zastanawiać - jechać dalej przez cały park aż do Gorzowa, czy może odbić w stronę Witnicy? Wybrałem rozsądniejszą opcję - skręt na Witnicę. Szczerze mówiąc, dalszy odcinek nieco się już powtarzał krajobrazowo, a i piach coraz bardziej dawał się we znaki.
W Świerkocinie odbiłem na północ, kierując się na drogę wojewódzką prowadzącą do Gorzowa. Co ciekawe - wzdłuż niej ciągnie się bardzo przyzwoita droga dla rowerów. Jazda była płynna i szybka, mimo zmęczenia po parkowej części.
Sama Witnica zaskoczyła mnie pozytywnie - zwłaszcza Park Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji, który – choć brzmi dość kuriozalnie – okazał się naprawdę ciekawym miejscem na krótką przerwę.
Była dopiero 13:00, a do Kostrzyna zostało mi jakieś 20 km. Miałem do wyboru - czekać długo na pociąg, albo... skorzystać z południowego wiatru i wrócić na rowerze przez szlak Odra-Nysa. Zdecydowałem się oczywiście na drugą opcję - ale to już temat na zupełnie inną opowieść.



https://youtu.be/WeA3qzpNQPQ


Wycieczka do Mescherin

Czwartek, 3 kwietnia 2025 · Komentarze(0)
Dziś wyjątkowo nie ruszałem z lasu ani spod tablicy szlaku – zaczęło się na szczecińskim dworcu. Nie po to, żeby wsiąść do pociągu, tylko by pokazać Wam, jak wygodnie dojechać z centrum Szczecina na rowerze aż do Mescherin i dalej na szlak Odra-Nysa.
Trasa prowadziła przez znane i mniej znane zakątki miasta - od Czarnieckiego, przez Potulicką i Piastów, aż po wylotową Mieszka I. Było trochę świateł, trochę polbruku, ale od granic miasta, przez Warzymice i Przecław, infrastruktura rowerowa zrobiła się już całkiem konkretna. W Przecławiu natknąłem się na pierwsze oznaczenia szlaku R3 - Blue Velo. Od tego momentu wjechałem w bardziej wiejskie klimaty - asfalt, pola, hale, a potem już tylko zieleń i spokój.
W Kołbaskowie jest jedna luka w infrastrukturze, ale po niej znowu porządna ddr-ka aż do samej granicy. Na przejściu granicznym otworzyłem bramkę sanitarną (niemiecki system ochrony przed ASF) i ruszyłem dalej przez cudownie rolniczy krajobraz do Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry. Po drodze zatrzymałem się w miejscu odpoczynku dla rowerzystów zwanym „węzłem Staw” - spotykają się tu różne szlaki, a cała przestrzeń wygląda jak z rowerowej bajki. Chwilę później, pod Staffelde, trafiłem na zrekonstruowany kurhan z epoki brązu - niezwykły ślad przeszłości.
Zjazd do Mescherin był szybki i przyjemny - prowadził granicą parku narodowego. Zatrzymałem się jeszcze na Górze Szczecińskiej (Stettiner Berg), żeby zerknąć na wszystko z góry - panorama Doliny Dolnej Odry z tego miejsca naprawdę robi wrażenie.



https://youtu.be/U_ci-XqIERI



Mrzeżyno - Pogorzelica - Rewal (ale nie tylko R10)

Piątek, 28 marca 2025 · Komentarze(0)
Wyjątkowo ciepłą wiosnę postanowiłem uczcić w najlepszy znany mi sposób – wskakując na rower i ruszając nad morze. Tym razem trasa była nieco inna niż zwykle: wystartowałem z Trzebiatowa i przez Mrzeżyno, Niechorze, Rewal oraz Trzęsacz dojechałem aż do Kamienia Pomorskiego. Całość z lekkim twistem – trochę klasycznej R10, a trochę wariantów alternatywnych.
Z Trzebiatowa ruszyłem w stronę Mrzeżyna, zahaczając o trasę poprowadzoną starotorzem - niemal idealnie płasko, prosto i z wiatrem w plecy. Bajka. Oczywiście nie obyło się bez drobnych pomyłek kierunkowych, ale to już klasyka. W Mrzeżynie dopisała pogoda i - co rzadkie przed sezonem - otwarta była nawet jakaś gastronomia. Warunki do jazdy? W zasadzie idealne.
Zamiast trzymać się nudnawej, leśnej R10 do Pogorzelicy, spróbowałem jazdy bliżej morza - były i płyty, i bruk, i trochę piasku. Niełatwo, ale za to bardziej malowniczo. Potem, dla odmiany, wróciłem na równy asfalt i z ładnym widokiem na Liwię Łużę dotarłem do Niechorza. Latarnia kusiła, ale czas gonił – pociąg z Kamienia miałem jeden, konkretny, i to z rowerowym miejscem.
W Rewalu i Trzęsaczu sprawdziłem boczne objazdy - ciekawa opcja na sezon, gdy nadmorskie deptaki są zatłoczone. Zatrzymałem się przy kultowej ruinie w Trzęsaczu, minąłem pustawy o tej porze roku Pustkowo i Pobierowo, które - o dziwo - było jednym z bardziej opustoszałych miejsc na trasie. Za to leśna droga do Łukęcina pozwoliła jeszcze trochę przycisnąć.
Ostatnie kilometry, już przy wąskim zapasie czasu, leciałem przez Dziwnówek w kierunku Kamienia. Wiatr, który wcześniej mi pomagał, na szczęście nie postanowił się obrócić przeciwko mnie. Na stację dotarłem kwadrans przed odjazdem. Pełen sukces.
Podsumowując - świetna trasa, idealna na przedsezonowy wypad. Trochę przygody, sporo widoków i test różnych nawierzchni. Jeśli szukacie inspiracji na wiosenny rower, to ten odcinek wybrzeża ma naprawdę sporo do zaoferowania.





https://youtu.be/i68WqMnMw54


Dookoła Wyspy Wolin

Sobota, 22 marca 2025 · Komentarze(0)
Tym razem nie zaczynałem dnia na dobrze znanym peronie dworca Szczecin Główny, lecz na stacji Wolin. Był chłodny, marcowy poranek, słońce dopiero zaczynało nieśmiało wyglądać zza horyzontu, a licznik rowerowy – jeszcze rozgrzany po podróży pociągiem – pokazywał coś zupełnie nierealnego: ponad pięć stopni. Zdecydowanie czułem, że temperatura była bliżej zera.
Plan był prosty: objechać wyspę Wolin, pomijając Świnoujście, za to zaglądając w kilka ciekawych zakątków. Początek nie zachęcał do zwiedzania – zimno, wiatr, poranne pustki. Ale za Wolinem trasa „Wokół Zalewu” oferowała świetne widoki na południową stronę, więc ruszyłem żwawo. Pierwsze podjazdy szybko mnie rozgrzały, a słońce zaczęło delikatnie przygrzewać – wcale nie miałem wrażenia, że to tylko efekt wysiłku.
Zatrzymałem się przy Sułominie, żeby wreszcie zobaczyć Zalew z bliska. Wcześniej zawsze przemykałem tamtędy bez zatrzymania. Tym razem widok był wart tej krótkiej pauzy. A skoro zrobiło się cieplej, skierowałem się w stronę lasów – morze było jeszcze kilkanaście kilometrów dalej, więc pomyślałem, że może gdzieś zboczę z trasy.
Południowa część Wolińskiego Parku Narodowego była prawie bezludna – marcowy poranek i leśne szlaki to przepis na ciszę i samotność. Droga brukowana do Wapnicy, z asfaltowymi pasami, zaprowadziła mnie w dół, przez malowniczą Dolinę Trzciągowską, aż pod Wzgórza Zielonka. Choć wysokości nie były zawrotne, krajobraz robił wrażenie – szczególnie ze względu na bliskość morza.
Z Wapnicy podjechałem jeszcze na chwilę nad Jeziorko Turkusowe. Bez tłumów, bez zamieszania – zaledwie kilka minut spaceru i mogłem podziwiać krajobraz tego dawnego wyrobiska kredy, które dziś skrywa kryptodepresję. Później jeszcze krótka wizyta nad brzegiem Jeziora Wicko Wielkie – mniej znanego, ale niezwykle urokliwego zakątka w Lubinie. Spokojne miejsce, z plażą na uboczu – idealne na chwilę odpoczynku.
Do grodziska w Lubinie nie zajrzałem – zostawiłem to sobie na kolejną wycieczkę. Później minąłem muzeum V3 i wjechałem do Międzyzdrojów od południa. W marcu było tu spokojnie – bez wakacyjnego zgiełku. Ulice jeszcze puste, kilka lokali zaczynało się budzić do życia. Oparłem się pokusie gofra i zamiast leniuchować na promenadzie, ruszyłem dalej, w kierunku Drogi Żubrowej.
Żubry w niedziele odpoczywają, ale teren ich zagrody – 28 ha lasu – robił wrażenie. Tuż za nią czekał najwyższy punkt trasy i potem już tylko zjazd, zabytkowym brukiem, aż do Warnowa. Droga była błotnista, ale po wyjechaniu z parku wjechałem na odnowiony szuter – dużo lepszy niż pamiętałem z poprzednich lat.
W drodze do Wisełki zajrzałem jeszcze nad Jezioro Czajcze. Tam zielony szlak prowadził przez piękne zwężenie półwyspu – nieosiągalne z asfaltu. Choć nie miałem czasu, żeby dokładnie wszystko eksplorować, wiedziałem, że warto tu wrócić.
Wisełka powitała mnie spokojem i ciszą. Miejscowość zdawała się wolna od nadmorskiej patodeweloperki – może dlatego, że do plaży trzeba było kawałek podejść. Kołczewo i okolice przyciągały już pasjonatów golfa, ale mnie bardziej interesował rowerowy asfalt, który pozwolił bez trudu dotrzeć do Międzywodzia.
Jeszcze przed główną częścią Międzywodzia, przy Bistro Rowerek skręciłem w stronę plaży. Bistro Rowerek jeszcze spało, ale wyglądało obiecująco na przyszłość.
Kolejne 12-13 kilometrów trasy okazało się najbardziej męczące – polbrukowy chodnik od Międzywodzia do Unina nadawał się do remontu. Potem asfalt w stronę Wolina pozwolił trochę przyspieszyć, choć krajobrazy zrobiły się monotonne – rolnicza część wyspy nie oferuje tylu widoków co Park Narodowy. W Sierosławiu zjechałem jeszcze na chwilę nad cieśninę Dziwna, by choć przez moment odetchnąć szerokim widokiem na Zatokę Cichą.
Zwieńczeniem całej pętli były piękne widoki z wieży widokowej w Wolinie.
Cała pętla zamknęła się w około 70 kilometrach - pozostało tylko podjechać do Goleniowa na pociąg (w Wolinie bym czekał chyba ze 3h bo trafiłem w komunikacyjną wyrwę, poza szczytem, poza sezonem i w weekend).

















https://youtu.be/8vSLFlgN1DI



Gravel po pierwszym tysiącu kilometrów i pętla do Angermünde

Piątek, 21 marca 2025 · Komentarze(0)
Po ostatniej, nieco wymagającej eskapadzie w poszukiwaniu śladu R20, zapragnąłem czegoś zupełnie innego - gładkiej nawierzchni i oznakowanej trasy, na której można po prostu... jechać. A nic nie sprawdza się lepiej w tym kontekście niż welostrada Odra-Nysa - szczególnie od Gartz w górę. Żeby jednak nie było zbyt nudno, postanowiłem zboczyć lekko z kursu i zrobić małą pętelkę w bok od głównej trasy – z ciekawości, ale też w ramach przygotowań do mojej planowanej wyprawy Szczecin-Berlin-Szczecin.
Pojechałem więc w stronę Stolpe, a po drodze - korzystając z okazji - podsumowałem pierwsze 1000 km na gravelu. Przyznam, że początki były trudne, zwłaszcza jeśli chodzi o geometrię i inną pozycję. Z czasem jednak przyzwyczaiłem się na tyle, że 150 km przestało być barierą. Doceniłem też dolny chwyt - szczególnie pod wiatr - oraz karbonowy widelec, który, mimo braku amortyzatora, dobrze tłumił drobne drgania. Zauważyłem, że całe ciało zaczęło pracować bardziej równomiernie, choć jednocześnie angażowało nowe partie mięśni. Największym zaskoczeniem okazał się jednak napęd - brak najlżejszych przełożeń wymuszał inny styl jazdy niż przy klasycznych trójrzędach.
W Stolpe nie zatrzymałem się na długo - wieżę zostawiłem sobie na inną okazję. Wjechałem więc w malownicze wzgórza Doliny Dolnej Odry, a potem w las, który zaprowadził mnie aż do pól pod Gellmersdorf. Dalej droga była świetna - asfalt, Fahrradstraße i pagórkowaty krajobraz. Dokładnie tego mi ostatnio brakowało.
Za Neukunkendorf krajobraz znowu się zmienił - pojawiły się jeziora, kolejne wzgórza i malownicze pola przeplatane zagajnikami. Sielski klimat towarzyszył mi aż do Angermünde - miasteczka z charakterem i ciekawą historią. Rynek, gotycki kościół św. Marii, stare kamienice i fragmenty murów - wszystko z fajną atmosferą. Odwiedziłem też jezioro Mundesee, które w zasadzie wchodzi w tkankę miejską - można je niemal w całości objechać rowerem.
Z Angermünde wróciłem mniej uczęszczaną trasą przez Dobberzin i Crussow, by zamknąć pętlę w Stolpe. Gdy zorientowałem się, że jest już osiemnasta, podjąłem szybką decyzję o powrocie pociągiem z Gryfina o 20:30. Cała trasa ze Szczecina wyniosła 151 km - ale można ją skrócić startując z Gryfina do około 120 km. To świetna alternatywa dla tych, którzy już znają trasę Godków-Siekierki.
Pod koniec dnia Dolina Odry tonęła w kolorach zachodzącego słońca. A ja, już myślami planując kolejną trasę, zdążyłem jeszcze na pociąg. Jeśli lubicie połączenie dobrych dróg, lekkiego terenu i odrobiny historii - ta pętelka może być dla Was idealna.







https://youtu.be/KX5amhoxZTo