Nie tylko R10

Sobota, 12 kwietnia 2025 · Komentarze(0)
W końcu nadszedł moment, kiedy zima ustępuje miejsca wiośnie, a to mogło oznaczać tylko jedno - czas znowu ruszyć rowerem wzdłuż wybrzeża. Tym razem postanowiłem trochę urozmaicić trasę. Zamiast standardowego startu, wybrałem Trzebiatów. Stamtąd, przez Mrzeżyno, Niechorze, Rewal aż po Kamień Pomorski - kręciłem kilometry, testowałem alternatywy dla R10 i po prostu cieszyłem się drogą.
Z Trzebiatowa ruszyłem dość klasycznie - od stacji kolejowej w stronę rynku, choć oczywiście zaliczyłem klasyczny błąd ze zjazdem. Chwilę później trafiłem na rondo z charakterystycznym spożywczakiem, a potem już na spokojnie przez Nowielice, jadąc starotorzem dawnej kolejki z 1912 roku. Przez 6 kilometrów miałem przed sobą prostą jak stół drogę - zero zakrętów, lekki wiatr w plecy i wiosenne słońce. Czysta przyjemność.
Zbliżając się do Mrzeżyna, nawierzchnia trochę się pogorszyła - ażurowe płyty, szuter - ale i tak było warto. Mrzeżyno przywitało mnie spokojem, kilkoma otwartymi punktami gastronomicznymi i tym charakterystycznym, jeszcze przedsezonowym klimatem. Idealnie na rower.
Zamiast trzymać się cały czas R10, kombinowałem - czasem jechałem jej fragmentem, czasem obok, czasem skręcałem na leśne ścieżki bliżej morza. Były odcinki z brukiem, były z płytami, ale też takie, gdzie morze było dosłownie na wyciągnięcie ręki. Czasem trzeba było zsiąść z roweru, czasem powalczyć z nawierzchnią - ale za to zero nudy.
W Niechorzu i Rewalu już dało się wyczuć przygotowania do sezonu, choć życie jeszcze nie zdążyło się tam rozkręcić. Ciekawie, że to właśnie te mniejsze miejscowości - Mrzeżyno czy Trzęsacz - tętniły bardziej przedsezonowym życiem.
Czas uciekał, a ja miałem konkretny cel - zdążyć na pociąg z Kamienia Pomorskiego o 16:55. Z Pobierowa, przez Łukęcin, ostatnie kilometry pokonywałem na zmęczeniu i z niepewnością, czy zdążę. Na szczęście wiatr nie przeszkodził, dinozaury po drodze się pojawiły (tak, serio!), a ja dotarłem na peron o 16:40 - idealnie.
To była świetna trasa - zróżnicowana, miejscami dzika, miejscami komfortowa, ale cały czas z klimatem północnego wybrzeża. Jeśli jeszcze nie planowaliście rowerowej wycieczki w te okolice - to bardzo polecam. A może za rok większy projekt wzdłuż Velo Baltica? Kto wie. Pomysły są - tylko czasu zawsze za mało.




https://youtu.be/8vSLFlgN1DI


Prawie nad samym Zalewem

Piątek, 7 marca 2025 · Komentarze(0)
Niektóre pomysły kiełkują długo, aż w końcu nadchodzi ten dzień, kiedy nie da się ich dłużej ignorować. Dla mnie takim pomysłem była trasa rowerowa, która od dawna siedziała mi w głowie – prowadząca „gdzieś”, trochę na dziko, trochę poza oczywistymi ścieżkami. I tak, korzystając z pięknej pogody, wyruszyłem z Trzebieży.
Zamiast klasycznego startu od kawki na plaży (niestety zamknięte), skierowałem się na południe, w stronę Małej Trzebieży. Po kilkuset metrach zjechałem w las, bo przecież nie po to planowałem tę trasę, żeby jechać wojewódzką.
Szlak Wokół Zalewu, choć znany i lubiany, ma niestety fragmenty, które turystycznie są… delikatnie mówiąc mało porywające. Zwłaszcza odcinek Trzebież – Nowe Warpno, biegnący nudnym jak flaki z olejem asfaltem. Mapa podpowiadała, że można spróbować inaczej – bliżej brzegu, ciekawiej.
No to pojechałem.
Zaraz po wjechaniu w las nad Zalew, trafiłem na malowniczy mini-klif. Trochę piachu, trochę krzaków, ale zdecydowanie do przejechania. Punkt dla „chaszczy”! Dalej próbowałem trzymać się brzegu – momentami trzeba było się przeciskać między krzewami, czasem prowadzić rower, ale właśnie o to chodziło. Wyszło może niecały kilometr takiego offroadu, ale emocji i widoków było tyle, że kolejny punkt przyznałem „dziczy”.
Zjeżdżając znad brzegu, wróciłem na leśną drogę, potem trochę dojazdu, trochę piasku i... zamknięte posesje. Niestety od Trzebieradza do Popielewa dostęp do wody niemal całkowicie blokują prywatne działki. Szkoda. Trzeba było wrócić na wojewódzką, choć bez entuzjazmu.
Brzózki przywitały mnie „płytowiskiem” – takim z tych co to telepią do bólu. Ale przecież nie można się poddać ciekawości. Nad samym Zalewem: wał przeciwpowodziowy, zakazy i... płyty. Zero widoków. Punkt dla asfaltu, niestety. Dalej do Warnołęki jechałem płyciakiem równoległym do wału, aż w końcu pojawił się asfalt i... Nowe Warpno blisko.
Jednak najciekawszym punktem wyprawy było dla mnie Podgrodzie – cicha, niemal zapomniana osada, w której kiedyś działało Miasteczko Dziecięce. Miejsce, w którym dzieci miały swoje państwo z urzędami, walutą i „pracą”. Dziś zostały tylko ruiny i duchy przeszłości, ale wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach.
Na koniec dotarłem do symbolicznego „końca lądu” – dalej już tylko Zalew i dzika przyroda. Czas wracać – już po asfalcie, już spokojniej. Zmierzch zapadał powoli, a ja czułem przyjemne zmęczenie w nogach i satysfakcję z dobrze spędzonego dnia.




https://youtu.be/Z6ft6J7g2IY

Dziewięć jezior

Sobota, 1 marca 2025 · Komentarze(0)
Pewnej soboty, kiedy pogoda była bardziej kapryśna niż zdecydowana, zachciało mi się trochę pokręcić po okolicy. Ale żeby nie było to tylko takie bezcelowe pedałowanie, zacząłem się zastanawiać: a może by tak nadać tej trasie jakiś motyw przewodni? Odrzuciłem banalne hasła w stylu "w poszukiwaniu wiosny" i postawiłem na coś bardziej... wodnego. A konkretnie — jeziora.
Zacząłem klasycznie — od ronda granicznego Buk/Blankensee, a potem ruszyłem w kierunku Obersee, Grosser Kutzowsee, aż po Locknitz z jego tzw. "tysiącletnim dębem" i 44-hektarowym jeziorem Locknitzer See. Po drodze wyskoczyłem jeszcze do Krugsdorf (sielska wieś z nie do końca historycznym, ale bardzo malowniczym Kiessee), odwiedziłem dwa Koblentzer See – małe i duże, a także szuwarowe Haussee i dzikie, odludne Latzigsee, gdzie dotarcie wymagało nieco determinacji i... przepychania roweru przez piasek.
A gdy już słońce zaczęło malować pola pod Pampow na złoto, przypomniałem sobie — przecież jeszcze Głębokie! To pierwsze, które przejechałem „z rozpędu”. Tak więc bilans? Dziewięć jezior, sporo kilometrów i jeszcze więcej pomysłów na kolejne wycieczki.
To była trasa pełna zakrętów, zaskoczeń i refleksji o tym, że czasem warto po prostu ruszyć przed siebie — nawet jeśli głównym celem jest po prostu... sprawdzić, co jest za horyzontem.




https://youtu.be/_AxPzsesPgg




Stargardzka Kolej Dojazdowa

Sobota, 1 marca 2025 · Komentarze(2)
Tym razem ruszyłem z peronu pierwszego w Szczecinie Głównym, a cel był nietypowy – Stargard i jego zapomniana, choć nie całkiem martwa, wąskotorówka. Pogoda dopisała – 13 stopni, słońce i lekki wiatr – idealne warunki na małe rowerowe szwendanie się.
Po krótkiej podróży dotarłem do Stargardu. Tam, kierując się rowerowym szlakiem, odnalazłem ślady dawnej stacji wąskotorowej – otwartej w 1895 roku, kiedyś tętniącej życiem. Dziś – dzięki pasjonatom z Towarzystwa Stargardzka Kolej Dojazdowa – znów powoli wraca na mapę. W styczniu oczyścili torowisko, a w grudniu zdobyli świadectwo bezpieczeństwa na niemal 3-kilometrowy odcinek do Żarowa. Marzy im się turystyczny ruch drezynowy i muzeum kolejnictwa.
Po trasie czekała mnie jeszcze perełka – imponujący most w Lubowie nad rzeką Iną. 130 lat historii, solidna konstrukcja i plany, by przywrócić mu funkcję nie tylko zabytku, ale i atrakcji.
Potem zrobiło się bardziej terenowo – przez Klępino aż do Małkocina. Trasa dla tych, którzy lubią poczuć klimat urbexu i nie boją się nierówności. Mnie zmęczyło na tyle, że do pałacu w Małkocinie już nie dotarłem. Ale może ktoś z Was był?
W drodze powrotnej odbiłem na Grzędzice – tu asfalt był jak z marzeń, ruch minimalny, a potem już tylko wygodna droga rowerowa aż do Miedwia. Tam, nad jeziorem, zakończyłem wycieczkę – łącznie wyszło 65 km. 





https://youtu.be/Wz5uQE70heQ




Betonowiec

Poniedziałek, 17 lutego 2025 · Komentarze(0)
Mrozy już odpuściły, ale na szutrach wciąż czuć zimowy chłód. Korzystając z okazji, postanowiłem ruszyć na rowerową wycieczkę wzdłuż Jeziora Dąbie – tam, gdzie pustka i cisza tworzą idealne warunki do jazdy. Plan? Dotrzeć do Betonowca D-62, po drodze zahaczając o Inoujście, miejsce, gdzie historia miesza się z dziką przyrodą.
Z Goleniowa do Lubczyny prowadzi szeroka, wygodna droga rowerowa – 10 kilometrów równego asfaltu, bez niespodzianek. Za Lubczyną zaczynają się wszystkim dobrze znane dąbskie szuterki.
Przed skrętem w stronę mostku na Inie trzeba zjechać ze szlaku Wokół Zalewu i tu zaczynają się przysłowiowe schody. Moim zdaniem tereny te najlepiej zwiedzać po przymrozkach albo po jakiejś większej suszy - wokół pełno mokradeł - i często ta droga może być trudna do przebycia.

Inoujście to miejsce, które dziś wygląda na opuszczone, ale kiedyś tętniło życiem. Dawna niemiecka wieś Ihnamünde, po wojnie przemianowana na Inoujście, leżała strategicznie u ujścia Iny do Jeziora Dąbie. Dziś trudno doszukać się śladów dawnych zabudowań – przyroda skutecznie odzyskała te tereny. W lesie można natknąć się na resztki fundamentów, a nad wodą widać stare, popękane nabrzeże. 

Jadąc dalej w końcu dotarłem do betonowca. Wrak statku D-62, znany też jako „Ulrich Finsterwalder”, to jeden z najbardziej charakterystycznych punktów tej trasy. Zbudowany pod koniec II wojny światowej w Darłówku, miał transportować paliwo syntetyczne, ale w 1945 roku został zbombardowany przez radzieckie lotnictwo i został odholowany. Przez lata stał się nie tylko ciekawostką historyczną, ale i siedliskiem dla ptactwa wodnego. 

Podsumowując – to była jedna z tych tras, które na mapie wyglądają dość zwyczajnie, ale w rzeczywistości mają swój niepowtarzalny klimat. Pusta droga, trochę historii, trochę przyrody i ten specyficzny spokój, którego trudno szukać bliżej miasta. Jeśli ktoś szuka ciekawego miejsca na rowerowy wypad, Inoujście i Betonowiec to zdecydowanie opcja do rozważenia – zwłaszcza gdy nie ma jeszcze tłumów.







https://youtu.be/YcSX4byTz3k

Rundka 140 km po krainie Wkry

Niedziela, 2 lutego 2025 · Komentarze(0)

Rowerowy rekonesans na pograniczu – zimowa wyprawa po trasach niemieckiego Uckermark

Tym razem zapraszam na rowerową wyprawę po pograniczu polsko-niemieckim, w scenerii przełomu stycznia i lutego. To ten moment roku, gdy pogoda nie może się zdecydować, czy wciąż jest późną jesienią, czy może już wczesną wiosną. Idealny czas na rekonesans przed nadchodzącym sezonem rowerowym!

Start w Lubieszynie i pierwsze kilometry w Niemczech

Wyruszam z okolic dawnego przejścia granicznego w Lubieszynie. Droga rowerowa jest tutaj bardzo wygodna i prowadzi mnie wprost do pierwszej miejscowości po niemieckiej stronie – Bismark. Niestety, tutaj ścieżka rowerowa nagle się urywa, a dalsza trasa prowadzi Bundesstrasse. Na szczęście ruch jest niewielki, a ograniczenie prędkości do 30 km/h wydaje się być traktowane poważniej niż w Polsce. Po krótkim odcinku bez wydzielonej infrastruktury rowerowej, znów wracam na wygodną drogę rowerową, która prowadzi mnie aż do Pasewalku.

Pofałdowany krajobraz i ukryte perełki

Teren, choć nizinny, jest mocno pofałdowany – suma dzisiejszych podjazdów to około 600 metrów, co jak na region, gdzie najwyższe wzniesienia mają do 50 m n.p.m., jest dość zaskakujące. Locknitz, jedno z przygranicznych miasteczek, zawsze sprawia na mnie pozytywne wrażenie. Choć brakuje tu klasycznego rynku, warto odbić kawałek na południe i zobaczyć jezioro Locknitzer See – w cieplejsze dni będzie świetnym miejscem na odpoczynek czy piknik. Dziś jednak bardziej pasuje mi inna atrakcja – średniowieczna wieża zamkowa, pozostałość po Castrum Locenize.

Droga do Pasewalku – komfortowa, choć mało ekscytująca

Trasa do Pasewalku to głównie wygodna infrastruktura rowerowa – nie uświadczymy tu wielkich atrakcji krajoznawczych, ale przynajmniej jedzie się komfortowo. Po drodze zastanawiam się, czy Niemcy mają swoją wersję słowa „polbruk” – to, co w Polsce znamy jako kostkę brukową, pojawia się tu na krótkich odcinkach ścieżek pieszo-rowerowych.

Torgelow i rekonstrukcja historyczna

Po drodze odpoczywam w sosnowym zagajniku, a potem ruszam w kierunku Torgelow. To miasteczko skrywa ciekawe atrakcje – ruiny zamku oraz rekonstrukcję średniowiecznego podzamcza, Castrum Turglowe. Niestety, to miejsce działa sezonowo i na pełne zwiedzanie trzeba poczekać do maja. Kolejny punkt do odhaczenia w cieplejszej porze roku!

Uckermünde – rowerem nad „małe morze”

Mijam Eggesin i docieram do Uckermünde. Stare miasto być może zasługuje na osobny wpis, ale dziś moim głównym celem jest plaża nad Zalewem Szczecińskim. Widok na wodę zawsze działa na mnie kojąco – to takie małe morze, nad które można wyskoczyć na rowerze w pół dnia. To właśnie dla takich chwil warto wyruszyć w trasę!

Powrót i podsumowanie

Planowałem wracać przez Rieth, ale po przejechaniu ponad 100 km decyduję się na krótszy wariant. Mijam Bellin i Ahlbeck (ten mniej znany, nie nadmorski!) i kieruję się na Hintersee. To był udany rekonesans – sporo inspiracji na przyszłe wyprawy, kilka miejsc do odwiedzenia latem i kolejny dowód na to, że gravel świetnie sprawdza się na długich trasach.



https://youtu.be/dLsekhX0mXU


Pierwsza gravelowa setka

Sobota, 25 stycznia 2025 · Komentarze(0)
O, mam małe zaległości w notatkach o wycieczkach :) więcej jeżdżę niż piszę :D
W styczniu znienacka udało się ruszyć na spontaniczną gravelową setkę - pogoda w styczniu okazała się wyjątkowo łaskawa, więc pomyślałem szkoda byłoby nie skorzystać! Oczywiście na początku to nie była zaplanowana setka tylko 2h w jedną i 2h w drugą stronę - a wyszło jak zawsze :)
No bo jak się tak fajnie leci z Blankensee na Hintersee i okazuje się, że jeszcze trochę czasu zostało i że pusto jest na tym równiutkim asfalcie na północ w stronę Luckow - to może by tak do Rieth skoczyć?



https://youtu.be/Oh3NJ4pHM5w

Pierwsza dłuższa trasa na gravelu – Dolina Dolnej Odry i okoliczne pagórki

Niedziela, 19 stycznia 2025 · Komentarze(0)
Pierwsze wrażenia z gravela
Pierwsze testowe przejazdy (15, 30 i 50 km) przyniosły kilka niespodzianek. Największą z nich był brak amortyzacji – coś, do czego podchodziłem sceptycznie. Aspre 1 waży ok. 11 kg, a karbonowy widelec ma tłumić drgania. I faktycznie, na drobnych nierównościach jak polbruk, różnica jest zauważalna.

Trasa pełna wyzwań

Dobrałem trasę tak, aby sprawdzić rower na różnych nawierzchniach. Od kostki brukowej w Staffelde, przez szutry i płyty betonowe, aż po asfaltowe odcinki. Pogoda sprzyjała – lekka mgła i słońce tworzyły świetny klimat.

Geometria i komfort jazdy

Obawiałem się geometrii gravela, ale organizm szybko się przyzwyczaił. Po pierwszych kilometrach było trochę dziwnie, ale następnego dnia nie czułem żadnych dolegliwości. Różnicę czuć też przy jeździe pod wiatr – rower wyraźnie lepiej „idzie do przodu”.

Napęd i podjazdy

Przełożenie 34/32 zębów sprawia, że nawet stromsze podjazdy dają radę. Nie ma efektu „mielenia młynka”, co przydaje się na nadodrzańskich pagórkach. Sprawdziłem to na odcinku z Mescherin w stronę Gartz – i było zaskakująco dobrze.

Klamkomanetki – plusy i minusy

Największym zaskoczeniem były klamkomanetki – hamulce i biegi w jednym miejscu. Zrzucanie na niższą zębatkę działa intuicyjnie, ale wrzucanie na wyższą wymaga przyzwyczajenia. Plusem jest możliwość zmiany chwytu, co powinno przełożyć się na większy komfort podczas długich tras.

Krajobrazy i nawierzchnie

Dolina Dolnej Odry to jeden z najbardziej malowniczych rejonów w tej części Polski i Niemiec. Trasa obfitowała w podjazdy (suma przewyższeń to 600 m!) i urozmaicone nawierzchnie – od dobrze spasowanych płyt betonowych po bruk, na którym karbonowe widelce niewiele pomagają.

Zmrok i finał trasy
Mgła gęstniała, a ja zastanawiałem się, czy nie skrócić trasy. Ostatecznie jednak dojechałem do Penkun, gdzie w nowym świetle prezentował się tamtejszy zamek. Powrót odbył się w coraz większych ciemnościach, a całość zamknęła się w 85 km.



https://youtu.be/-jltq7J3Ezo







Zimowa jazda na rowerze – czy warto?

Niedziela, 5 stycznia 2025 · Komentarze(0)
Zimowa jazda na rowerze – czy warto?
Z początkiem stycznia wielu rowerzystów zastanawia się, czy warto kontynuować jazdę w zimowych warunkach. Szczecin, znany z łagodnych zim, nie sprzyja długim trasom pokrytym śniegiem, ale to nie oznacza, że nie można czerpać przyjemności z jazdy. Korzystając z okazji, postanowiłem sprawdzić, jak wygląda zimowa trasa, czy jest ślisko, a także ile kilometrów da się pokonać w takich warunkach.

Czy warto jeździć zimą?
To pytanie zadaje sobie wielu rowerzystów. Przez lata wydawało mi się, że sezon kończy się wraz z jesiennymi chłodami i wraca dopiero na wiosnę. W efekcie, każdy nowy sezon zaczynałem od krótkich tras, stopniowo przyzwyczajając się do wysiłku. Przełomem stała się decyzja, by nie kończyć sezonu – dzięki temu jazda zimą nie jest dla mnie szokiem, a organizm nie traci przyzwyczajenia do dłuższych tras.
Trenażer? Owszem, ale nie daje on takiej radości jak jazda na świeżym powietrzu. Dla mnie liczy się krajobraz i przygoda, a nie wyłącznie sportowy trening.
Warunki na trasie – czego się spodziewać?
Zimowa jazda to spore wyzwanie. Trasa przy ul. Arkońskiej była w świetnym stanie, ale leśne drogi pokryła cienka warstwa lodu pod śnieżnym puchem – najgorsza możliwa nawierzchnia. W takich warunkach najlepszym wyborem jest szybkie zjechanie na ubity piach, który zapewnia lepszą przyczepność.

Zima to nie powód do przerwy!
Zacząłem od krótkich, miejskich tras, by w razie potrzeby szybko wrócić do domu lub wskoczyć do komunikacji miejskiej na podgrzanie się. Szybko okazało się, że dni faktycznie mroźnych jest mało, a jazda w temperaturze około 3°C pozwala mi lepiej zrozumieć, jak się ubierać na dłuższe zimowe i wiosenne wycieczki.

Jakie trasy wybierać zimą?
Najlepiej leśne – las osłania przed wiatrem, co sprawia, że jazda staje się bardziej komfortowa. Oczywiście, gdy wichura zbyt mocno szaleje, lepiej zostać w domu – dotyczy to zarówno zimy, jak i lata. Co ciekawe, wiele dróg leśnych, które latem są trudne do przejechania przez piach, zimą staje się wręcz idealnych do jazdy.

Plan awaryjny to podstawa
Zimą szczególnie warto mieć kilka wariantów trasy. Może się okazać, że temperatura odczuwalna jest znacznie niższa, albo że organizm nie pozwala na pokonanie zaplanowanych kilometrów. Jeśli w głowie mamy 50 km, a ciało mówi „stop” na 20 km, warto mieć drogę odwrotu.

Wzniesienia i zimowa jazda
Warto unikać stromych podjazdów, jeśli nie mamy kondycji pozwalającej na komfortową jazdę w zmiennych warunkach. Podjazd to większy wysiłek i pocenie się, a zjazd to ryzyko szybkiego wychłodzenia organizmu.

Ubiór – klucz do komfortowej jazdy
Warstwowy strój to podstawa. Kilka cieńszych warstw daje możliwość regulacji temperatury, a dodatkowo łatwiej je wymieniać w razie potrzeby. Kurtka narciarska? Może być dobrym wyborem, ale spodnie narciarskie – już niekoniecznie. Kluczowe są też rękawice oraz ochrona dłoni przed wiatrem.

Zimowe odżywianie – jedzenie i picie razy dwa
Zimą organizm zużywa więcej energii, dlatego warto mieć zapas lekkostrawnego jedzenia i ciepłych napojów. Termos z kawą, herbatą czy melisą to must-have.

Podsumowanie – jak wyglądała trasa?
Finalnie przejechałem 95 km. Po wyjechaniu z lasu zrobiło się chłodniej, więc odpuściłem pierwotny plan i skróciłem trasę. Ostatecznie uznałem, że w pozostałe zimowe dni będę wybierał krótsze trasy.



https://youtu.be/tKZ4jmbEO7U



Chojna - R20 - Most w Siekierkach i powrót "Odrąnysą"

Sobota, 28 grudnia 2024 · Komentarze(2)
Wg wszelakich prognoz, jeśli nie cieplej to miało być przynajmniej bardziej słonecznie. Tuż za Chojną, po pół godzince kręcenia od wysiadki z pociągu, termometr licznika rowerowego pokazywał -0,4°C...
Co się robi w takich przypadkach? Jedzie się dalej i wierzy się, że będzie lepiej :) (a w głowie się układa jakieś plany B jakby tu wcześniej dać nogę z zaplanowanej trasy - gdyby się okazało, że jednak w stopy jest zbyt zimno...)



https://youtu.be/V9kBABvfW6M